sobota, 8 czerwca 2019

Part 13: Chapter 2 ~ Secret meeting

The rules say our emotions don't comply


            Wciąż była zmęczona, ale nie mogła już spać. Nie chciała też rozbijać się po domu, przygotowując śniadanie, żeby nie przeszkadzać swojej siostrze ani Lacunie. Postanowiła, więc iść na spacer. Może wstąpić do jakieś otwartej właśnie piekarni i kupić świeżutką drożdżówkę. Taką porządną z kruszonką i jagodami.
            W tym celu szła przez park. Był jakieś pięć minut drogi pieszo od jej domu, a po jego drugiej stronie było aż kilka piekarni. Złociste promienie wschodzącego słońca przeciskały się między gałęziami drzew, oświetlając jej drogę. To był piękny poranek. I ten świat był taki piękny. Pozostałe były równie wspaniałe i wszystkie bardzo kochała, zarówno, jak i żyjących w nich ludzi. Jednak to główny świat był jej domem i być może dlatego była do niego tak przywiązana.
            Przechodząc przez park, mimowolnie spojrzała w stronę ławki, gdzie ostatnio spotkała tamtego tajemniczego mężczyznę. Tym razem ławka była pusta. Wzruszyła ramionami sama do siebie i ruszyła dalej.
            Przynajmniej będzie mogła sobie usiąść i zjeść, wracając z piekarni. Jednak gdy z niej wracała, ktoś już tam siedział i był to ten sam mężczyzna, co poprzednio.
            — Znowu się widzimy — stwierdził, uśmiechając się do niej. A może śmiejąc z niej? Obejmowała rękami sporą, papierową torbę pełną wypieków dla siebie, swojej siostry i swojej podopiecznej. — Co tam masz dobrego?
            — Bułki, drożdżówki — odparła beznamiętnie — Jak to bywa na zakupach w piekarni.
            — I co? Sama zamierzasz to wszystko zjeść?
            — Nie, nie mieszkam sama. Tylko z siostrą i uczennicą — oznajmiła z powagą Aurora.
            — Myślałem, że z rodzicami.
            — Jestem już dużą, samodzielną dziewczynką — zażartowała, na co nieznajomy roześmiał się. — A ty masz jakiś dom? Czy żyjesz na ławce?
            — Mam dom.
            — Tak? Gdzie?
            — Daleko.
            — To, co tutaj robisz? Dalej czekasz na kobietę?
            Wzruszył ramionami.
            — Siadaj — zaproponował i poklepał dłonią ławkę.
            — Mówisz tak, bo liczysz na darmowe jedzenie — zauważyła Aurora, patrząc na niego spod przymrużonych powiek, ale po chwili uśmiechnęła się. – Ale niech ci będzie.
            Usiadła i postawiła torbę obok siebie. Wyciągnęła dwie drożdżówki i jedną wręczyła jemu. Przyjrzał się uważnie temu podarkowi, powąchał, zupełnie jakby widział to po raz pierwszy w życiu.
            — Nie próbuję cię otruć.
            — Wiem. Po prostu…
            — Jedz. Jagodzianki są naprawdę dobre — ponagliła go wesoło Aurora i też wgryzła się ochoczo w swoje ciacho. Nieznajomy poszedł w jej ślady i pokiwał głową z uznaniem. — I co?
            — Dobre.
            — No i co z tą kobietą? Spotkałeś ją?
            — Tak.
            — Cieszę się — powiedziała Aurora, uśmiechając się promiennie. – To zawsze dobra rzecz, gdy dwoje ludzi da radę się spotkać.
            Dokończyli w milczeniu jedzenie. W końcu Aurora spojrzała na zegarek, który miała na nadgarstku i podniosła się. Chwyciła swoje zakupy i już miała wracać do domu, kiedy usłyszała:
            — Spotkamy się jeszcze kiedyś? — Tym razem to ona wzruszyła ramionami. – Byłoby mi bardzo miło.
            — Kiedyś może tak.
            — Zaczekaj! A gdybym… Gdybym zaprosił cię gdzieś?
            Popatrzyła na niego zaskoczona. Takiego rozwoju wydarzeń się nie spodziewała.
            — Nie wiem — roześmiała się. — Nie jestem jasnowidzem.
            — Przyjdź tutaj. Jutro wieczorem.
            Rzuciła mu tylko przelotny uśmiech, ale nie odpowiedziała. Zostawiła go w oczekiwaniu, kierując się do domu. Sama nie wiedziała, czy powinna się zjawić na tym spotkaniu, czy nie.

But we'll defy the rules until we die

            Zastanawiała się nad tym przez cały boży dzień, czy iść na to spotkanie. W końcu uznała, że nic się nie stanie, jeśli pójdzie. Nie miała zbyt wiele okazji, by wyrwać się z domu, a mogła to być miła odmiana. Poza nikt nie kazał jej tam siedzieć do końca wieczora, gdyby źle się bawiła.
            Pozostawała tylko kwestia, jak wymknąć się z domu. O ile Lacuna, choć ciekawska, nigdy nie była zbyt nachalna, gdy chodziło o plany Aurory, o tyle Trice mogła stanowić pewien problem. Na ten moment nie miała ochoty tłumaczyć się młodszej siostrze ze swoich planów.
            Ostatecznie wymówiła się zwykłym spacerem. Z tym nie było problemu, bo Trice wolała siedzieć z nosem w książkach, a Lacuna odrabiała lekcje. Wojowniczka czy nie, wciąż musiała chodzić do szkoły. Nie podobało jej się to, ale ostatecznie zgodziła się na nalegania Aurory, która pragnęła dla swojej uczennicy, chociaż namiastki normalnego życia.
            Specjalnie się stroić też nie zamierzała. Przeczesała tylko włosy, poprawiła bluzkę i narzuciwszy na siebie sweter zapinany na guziki, wyszła z domu. Widziała go już z daleka. Stał blisko latarni, żeby być widocznym. Ona natomiast przystanęła w cieniu kawałek dalej i patrzyła.
            Przyszło jej do głowy, żeby zawrócić. Nawet nie znała jego imienia. On jej zresztą też nie. Więc dlaczego właściwie przyszła? Sama nie wiedziała. Trochę jej się nudziło, a że trochę też była ciekawa, co wymyślił nieznajomy…
            — Widzę cię — usłyszała, choć była pewna, że nie powinien jej dostrzec.
            — To musisz mieć bardzo dobry wzrok — stwierdziła, wychodząc z ukrycia i podeszła bliżej.
            Wyszczerzył zęby.
            — Tak naprawdę cię nie widziałem, ale miałem przeczucie, że się zjawisz.
            — Dobry blef — skwitowała Aurora. — Oto jestem. Co teraz?
            — A na co masz ochotę? Kolacja? Kino? Co tylko zapragniesz.
            — Co tylko zapragnę? — podchwyciła, uśmiechając się złowieszczo. — W takim razie zabierz mnie do Paryża.
            — Jeśli tego właśnie chcesz — odparł szarmancko, oferując jej ramię.
            — Wystarczy kolacja.
            — Boisz się, że zakochasz się we mnie w światłach stolicy miłości?
            Aurora parsknęła śmiechem, a nieznajomy przez chwilę wyglądał na obrażonego.
            — Bez urazy, ale wątpię, żeby to tak działało. Nawet nie znam twojego imienia, a ty mojego.
            — Imię… Hm… — zamyślił się i wzruszył ramionami. — Nigdy nie byłem do tego zbyt przywiązany, ale możesz mnie nazywać Lu. Tak, Lu może być.
            — Lu — powtórzyła Aurora. — Jak Lucjusz? A może coś w bardziej zagranicznych klimatach jak Lucas? Albo wiem! — krzyknęła radośnie i wycelowała w niego palcem. — Na pewno nazywasz się Mariusz albo Teodor! I nie chcesz się przyznać, dlatego każesz mówić na siebie Lu.
            — Zgaduj dalej — roześmiał się. — Nie usłyszałem jeszcze twojego imienia.
            — Aurora. A może powinnam powiedzieć Au?
            — Aurora… Bardzo ładnie — stwierdził Lu i szarmancko zaoferował jej ramię. — Idziemy?
            Udali się do pobliskiej knajpki. Aurora nigdy przedtem tam nie była, ale podobało jej się. Przytulne wnętrze, nieduże stoliki. W sam raz na spotkanie we dwoje. Już po chwili kelnerka przyniosła im menu i posłała Aurorze uprzejmy uśmiech.
            Kobieta trochę się zmieszała. Właściwie dopiero teraz uświadomiła sobie, że jest na randce. Wcześniej jakoś się nad tym nie zastanawiała. A że nigdy wcześniej na żadnej nie była, spanikowała.
            — Wszystko w porządku? — zapytał Lu, przyglądając jej się uważnie.
            — Tak, jak najbardziej.
            — Na co masz ochotę?
            Aurora przez dłuższą chwilę nie odpowiedziała, siedząc z nosem w menu. Szybko jednak rozluźniła się w towarzystwie Lu, zapominając o uśmiechu kelnerki. Zamówili coś do jedzenia i picia, a w oczekiwaniu wdali się w pogawędkę.
            — No, a czym się zajmujesz na co dzień, że masz czas przesiadywać w parku?
            — Nie robię nic interesującego — padło w odpowiedzi. — Lepiej powiedz, co ty robisz. Nadal się uczysz czy…?
            — Nie zbywaj pytania — zaprotestowała Aurora.
            — Pilnuję parku — roześmiał się Lu, a ona wiedziała, że nie uda jej się wyciągnąć nic więcej na ten temat. Nie nalegała. Sama też nie mogła powiedzieć prawdy o sobie. — No a ty?
            — Jestem… Nauczycielką — odparła wreszcie.
            — I to bardzo piękną.
            — Nie podlizuj się — skarciła go. — To ci nic nie da.
            — A jednak się uśmiechasz.
            — Jestem po prostu uprzejma.
            Przez chwilę jeszcze dogryzali sobie w ten sposób, śmiejąc się wesoło, dopóki kelnerka nie przyniosła im jedzenia.

So let’s be sinners to be saint

            Wracali już w stronę parku, gdy ktoś zagrodził im drogę. To była Trice. Miała strasznie groźną minę i trzymała się pod boki. Z jej oczu leciały gromy. Widząc ją, Aurora puściła ramię Lu i westchnęła. Przeczuwała kłopoty.
            — Trice, co tu robisz?
            — Raczej co TY tu robisz — padło w odpowiedzi. — Od godziny próbuję się do ciebie dodzwonić. Miałaś iść na spacer, a ty się szlajasz z jakimś… — urwała, spoglądając na Lu i choć zdawało się to niemożliwe, zmarszczyła brwi jeszcze bardziej.
            — Przepraszam, zostawiłam telefon w domu.
            — Wiem — warknęła Trice, wyciągając z kieszeni komórkę siostry. — Myślałam, że coś się stało.
            — Nie, nic z tych rzeczy. Przepraszam, że cię zmartwiłam. Idź, za chwilę będę w domu.
            — O nie! — zaprotestowała Trice. — Wracamy obie.
            — Wiem, że się martwiłaś, ale jestem dorosła — zauważyła spokojnie Aurora. — Zaraz do ciebie dołączę, tylko pożegnam się z Lu.
            — I odsuń się od niego.
            — Co?
            — Powiedziałam, odsuń się od niego. Nie powinnaś się z nim spotykać — stwierdziła stanowczo Trice. — Mam co do niego złe przeczucie.
            — Wiesz, że złe przeczucie jeszcze o niczym nie świadczy — westchnęła Aurora.
            Wiedziała, że intuicja siostry była doprawdy niezawodna, ale tym razem wydawało się, że to tylko zwykła wrogość.
            — Wracamy.
            — Przypominam, że jestem już dorosła — roześmiała się Aurora, ale widząc minę siostry, wiedziała, że nic nie wskóra. — Przepraszam cię, Lu. Dziękuję za kolację i miły wieczór.
            — Nie, to ja dziękuję — odparł cicho, patrząc, jak Aurora odchodzi wraz ze swoją siostrą.

And lets be winners by mistake

            Spotkali się ponownie i to w bardzo niedługim czasie. Dosłownie wpadli na siebie, robiąc zwiad wokół kryjówki demonów. Lacuna pierwsza chwyciła za broń, sądząc, że to wróg.
            — Ach, to tylko ty – mruknęła, chowając miecz.
            — Co masz na myśli? – oburzył się Berit. – Ja też jestem groźnym demonem, wiesz?
            — Tak, tak, jasne… — Wywróciła oczami. – Co tu robisz? Przeszkadzasz mi.
            — Chyba raczej, co ty tu robisz? Bo ja mam ważne zadanie.
            — Jakie?
            — Muszę odzyskać coś, co ukradły demony z klanu wiatru. Zabrały coś z pałacu Lucyfera.
            — Och? Co takiego? Kawałek tronu? – zakpiła Lacuna i dodała: — Ale dobrze się składa, bo moim zadaniem jest ich wyeliminować.
            — Tylko wyeliminować? – zapytał niepewnie Berit.
            — A co? Boisz się, że będę chciała ci zabrać łup?
            — A nie?
            — No nie wiem, zależy, co to jest.
            — Jakaś ozdoba – naburmuszył się Berit. – Ale chodzi o zasady.
            — Zasady w piekle. Ciekawe, że poruszasz ten temat.
            — Odczep się co? Sprzeciwili się naszemu Panu i co więcej ukradli coś, co jest dla niego ważne, więc zasługują na śmierć.
            — Nie będę się mieszać – oznajmiła Lacuna. – Choć nie rozumiem zabijania kogoś za samo nieposłuszeństwo.
            — Nie, naprawdę mają na swoim koncie już sporo rzeczy. Zakłócają spokój Infernum, kiedy wreszcie udało nam się zażegnać wojnę domową.
            — Wojna domowa w Infernum? – zdziwiła się Lacuna, a Berit skinął głową. – Myślałem, że…
            — Co?
            — Myślałem, że będziesz chciała wziąć udział w walce. Ale jeśli wolisz się wycofać.
            — Nie boisz się, że zagarnę twój skarb.
            — Mówiłaś, że cię nie interesuje.
            — Bo nie interesuje – przytaknęła Lacuna. – Uznałam, że próbujesz się mnie pozbyć.
            — Nie. Oboje mamy zadanie do wykonania. Możemy wykonać je razem.
            — Zgoda.

The world may disapprove

            Minęło dobrych kilka dni od spotkania z Lu. Od tego czasu już go nie widziała, chociaż bardzo często przechodziła przez park. Trochę było to celowe, bo chciała go przeprosić za zachowanie siostry. Było jej głupio, że młodsza siostra tak ją zrugała, a Lu potraktowała z taką wrogością.
            Udało jej się wpaść na niego dopiero dobry tydzień później, lecz o dziwo nie było to w parku, a w piekarni nieopodal. Kupował właśnie drożdżówki, takie jak ta, którą uraczyła go przy ich drugim spotkaniu.
            — Lu? — odezwała się.
            Odwrócił się w jej stronę zaskoczony. Szybko jednak odzyskał rezon i uśmiechnął się.
            — Aurora.
            — Widzę, że zasmakowały — roześmiała się, widząc, że się na nią nie gniewa.
            — Tak.
            — Poczekasz chwilę? — poprosiła. — Zrobię tylko zakupy.
            Niepewnie skinął głową i wyszedł przed sklep. Tymczasem Aurora kupiła to, co chciała i z papierową torbą w ręku dołączyła do niego.
            — Coś się stało? Dlaczego masz taką minę.
            — Chciałam cię przeprosić za tamto. Trice jest… Jest strasznie poważna jak na swój wiek. A ja nie powiedziałam jej, gdzie idę, dlatego tak to wszystko wyszło. Przepraszam.
            — Nic nie szkodzi.
            — Naprawdę?
            — Oczywiście — przytaknął, uśmiechając się ciepło.
            — Naprawdę świetnie się bawiłam w twoim towarzystwie. Kiedy nie widziałam cię w parku ostatnie dni, myślałam, że się na mnie gniewasz.
            — Nic z tych rzeczy.
            — To dobrze.
            — Po prostu twoja siostra ma rację — powiedział nagle, gdy szli już w stronę parku. — Nie powinnaś się ze mną widywać. Nic dobrego z tego nie wyjdzie.
            — Dlaczego?
            — Można by powiedzieć… Jestem naprawdę nieodpowiednim towarzystwem dla takiej dziewczyny jak ty. Jesteśmy jak anioł i demon.
            Popatrzyła na niego zaskoczona i zmarszczyła brwi. Dłuższą chwilę milczała, w końcu oświadczyła:
            — Od początku wiedziałam, że jesteś demonem.
            — Widziałaś? — zdziwił się Lu.
            Aurora pomyślała wtedy, że wyraz jego twarzy jest naprawdę bezcenny.
            — Od samego początku — potwierdziła z uśmiechem. — Nie miałam wątpliwości. I choć dobrze to maskujesz, myślę, że moja siostra też coś podejrzewała i dlatego była taka zła.
            — A jednak spotkałaś się ze mną.
            — Nie uważam, że wszystkie demony są złe. Liczy się, co masz w sercu — rzuciła na odchodne Aurora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz