wtorek, 2 kwietnia 2019

Part 12: Chapter 2 ~ Come, save me


But every time I do this my way

            Nena trochę się bała wrócić po tym wszystkim do domu mentorki. Czuła się trochę, jakby ją zawiodła. Kobieta troszczyła się o nią. Z drugiej strony ufała też swoim osądom. Przez wiele lat słuchała poleceń mentorki, nie sprawiała kłopotów. I jej cel, a więc ochrona ludzi, nie zmienił się. Pozostało jej liczyć na zrozumienie.
            — Beatrice? Beatrice!
            — Tutaj jestem — padło w odpowiedzi, więc skierowała się do gabinetu.
            — Możemy porozmawiać?
            — Chcesz mnie przekonywać? — zapytała kobieta, patrząc na Nenę nieprzychylnym wzrokiem. — Próbuję cię chronić, a ty uciekłaś z tymi demonami.
            — Nie uciekłam, ale chciałam wysłuchać ich do końca i dać ci czas ochłonąć.
            — Dać mi czas ochłonąć — powtórzyła gniewnie Beatrice. — „Ochłonęłam” - syknęła - ale moje zdanie na ten temat się nie zmieniło.
            — Ale wysłuchasz mnie chociaż? — poprosiła z nadzieją Nena i usiadła naprzeciw mentorki. — Doskonale wiem, co chcesz powiedzieć.
            — Skoro wiesz…
            — Nauczyłaś mnie wszystkiego, co potrafię. Nauczyłaś mnie walczyć, nauczyłaś mnie magii, nauczyłaś mnie, jak być dobrym człowiekiem. To ty wpoiłaś mi wartości, którymi się kieruję — zaczęła spokojnie Nena. — Przez wiele lat walczyłam z demonami i wampirami, chroniąc ludzi. I zamierzam to kontynuować. Nie zmieniłam stron ani nie dałam się zwieść. Tak. Kocham Daemona — oznajmiła, ale widziała niezadowolenie na twarzy mentorki. — Ale to nie jest jego sztuczka. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak go traktowałam, bo jestem demonem. A mimo to uratował mnie. Nie raz i nie dwa. On był przy mnie, kiedy tego potrzebowałam.
            — To jeszcze nie powód.
            — Proszę cię... Wysłuchaj do końca. Nie zakochałam się w nim, bo mi pomógł, chociaż zrobił dla mnie więcej, niż większość ludzi, jakich spotkałam. On porzucił dla mnie swój własny gatunek. Pomaga mi chronić ludzi. Uratował mnie, uratował Henocka. Daemon nie jest zły i udowodnił to nie raz. A tamta trójka to jego przyjaciele, którzy też chcą pomóc. I chcę im dać szansę, co nie znaczy, że ufam im bezgranicznie. 
            — Wszystkie demony tak robią — stwierdziła chłodno Beatrice. — Zaczynają pomagać, wydaje się… Zaczynasz myśleć „on jest inny”, ale to wszystko część pułapki, jaką na ciebie zastawiają. A potem ty skończysz po ich stronie albo gorzej… Martwa. Mówiłam ci, moje dziecko. Nie jesteś jedyna, która postanowiła zaufać demonowi. To nigdy nie kończy się dobrze.
            — Ty zaufałaś?
            — Nie, ale na własne oczy widziałam tego skutki. Nie pozwolę, żeby spotkało cię to samo.
            — Przykro mi, że tak to traktujesz. Myślałam, że masz do mnie więcej zaufania.
            — I vice versa.

I get caught in the lies of the enemy

            Po rozmowie z mentorką nie wróciła do mieszkania Daemona. Udała się do Medium Munde, ale nie stawiła się także na służbie. Nie poszła nawet do domu, choć Henry i Merit pewnie by się ucieszyli. Potrzebowała pomyśleć w samotności. A na dachu pewnie dopadłaby ją Rosie.
            Toteż teraz siedziała sama na ławce w parku. O tej porze dnia nie było tam zbyt tłoczno. Zaledwie kilku staruszków na spacerze, ale oni nie zwracali na nią uwagi. Westchnęła ciężko.
            — Wszystko w porządku? — usłyszała i spojrzała na młodą kobietę, która podeszła do niej. — Mogę się dosiąść?
            — Tak, proszę bardzo.
            Kobieta była na oko przed trzydziestką, a więc trochę starsza od Neny. Mimo to roztaczała wokół siebie przyjemną aurę. Była przeciętnej urody. Brązowe włosy do ramion, niebieskie oczy, które śmiały się do Neny.
            — Problemy sercowe? — zagaiła, siadając obok na ławce.
            Przez dłuższą chwilę milczały, wpatrując się w niebo.
            — Tak bym tego nie nazwała. Choć może w pewnym sensie.
            — W pewnym sensie… — powtórzyła kobieta i zaśmiała się. — Niech zgadnę, twoi rodzice nie akceptują twojego wybranka serca?
            — To trochę bardziej skomplikowane. Moja m… Osoba, która się mną opiekuje i która wiele mnie nauczyła, nie potrafi zaufać moim wyborom. To trochę przykre.
            — Skąd ja to znam — skwitowała nieznajoma. — Jestem pewna, że troszczy się o ciebie.
            — Wiem.
            — I na pewno z czasem zrozumie. Daj jej trochę czasu, a wszystko się ułoży.
            — Dziękuję.
            — Nie ma za co. Nie mogłam przejść obojętnie obok zatroskanej, młodej dziewczyny. W tym wieku powinnaś cieszyć się życiem. Jesteś taka ładna.
            — Dziękuję… — powiedziała Nena i westchnęła. — Podejrzewam, że musiałam wyglądać na naprawdę zmartwioną. Muszę wziąć się w garść.
            — Chwila słabości to nic złego.
            — Nie — przytaknęła Nena, uśmiechając się, jednak uśmiech ten szybko zniknął z jej twarzy, gdy wyczuła zbliżające się demony. — Muszę iść! — oznajmiła, zrywając się z miejsca. — Jeszcze raz dziękuję! — krzyknęła, biegnąc już przed siebie.
            Pognała jak najprędzej do kwatery. Wiedziała, że nie zdąży zająć się demonami, nim w straży rozbrzmi alarm. Chciała jednak dotrzeć tam pierwsza. Gdy pojawią się pozostali, będzie miała ograniczone pole działania, a nie była jeszcze gotowa na to, by powiedzieć im prawdę. Zwłaszcza kiedy sama nie była już pewna, co nią jest.
            Coraz częściej jednak zastanawiała się nad ujawnieniem prawdy. Może nie w swoim świecie, ale… W niektórych i tak coś podejrzewali, więc może nie byłoby tak źle.
            W końcu udało jej się dotrzeć na miejsce. Wśród hordy demonów dostrzegła jednego, którego znała bardzo dobrze.
            — Dagon — wycedziła przez zęby, dłonie zaciskając w pięści. Gdyby Daemon tam był, pewnie powstrzymałby ją od szarżowania na niego, ale go tam nie było. Nena pragnęła rewanżu za poprzednią walkę. Kiedy poprzednio walczyli, wciąż była "człowiekiem" i w dodatku musiała chronić Aidana. Teraz była sama i nie była już tak słaba, jak kiedyś. — Dagon!
            — Czyż to nie mała strażniczka? — roześmiał się demon, szczerząc ostre kły w niebezpiecznym uśmiechu. — Gdzie twoi przyjaciele i ochroniarz? Zostawili cię samą?
            — Sama sobie z tobą poradzę — syknęła Nena.
            Najwyraźniej wieść o jej przemianie nie rozeszła się wśród demonów. W tej chwili naprawdę cieszyła ją wzajemna niechęć Nocturnów i demonów. Będzie mogła wykorzystać element zaskoczenia.
            Przyzwała miecz — jak zawsze — i zaatakowała. Zdawała się mieć przez chwilę przewagę, ale to były tylko pozory. Demon jedynie się bronił, czekając, aż zmęczy ją machanie mieczem. Gdy nieco zwolniła tempa, pochwycił klingę jej miecza i zamachnął się swoim. Nie wiedział, że tylko na to czekała.
            Mimo że nie ćwiczyła tego zbyt długo, skupiła swoją energię w dłoni i zablokowała nią atak. To zaskoczyło Dagona, który przez chwilę mocował się z nią, próbując oswobodzić swoją broń.
            Wykorzystała ten sam manewr, którego użyła podczas sparingu z Daemonem. Puściła miecz demona, jednocześnie odwołując swój i momentalnie znalazła się z drugiej strony. Dagon zdążył się odwrócić, by zobaczyć jarzące się czerwienią tęczówki. Nie zdołał zablokować ciosu, który wyprowadziła z całą swoją siłą. Przeleciał dobrych kilka metrów, a kolejne pare przefikołkował, nieźle się przy tym turbując.
            — Ty… — wysyczał wściekle, podnosząc się z ziemi, ale Nena nie dała mu dokończyć, wyprowadzając kolejny atak i jeszcze jeden.
            W porę uskoczyła przed wyrastającymi z ziemi kolcami. Bez wątpienia były to demony klanu ziemi, jak Silat, które postanowiły wtrącić się do walki, widząc, że Dagon przegrywa.
            — To nie koniec — mruknęła Nena, zamykając oczy.

I lay my troubles down
I'm ready for you now.


            Czuła, jak ogarnia ją ta dziwna, mroczna energia, ale nie powstrzymywała tego. Wręcz przeciwnie. Próbowała przypomnieć sobie to uczucie, które nią owładnęło, gdy używała tej mocy ostatnio. Otoczyła ją ciemność, ale nie taka zwykła, jak wtedy, gdy ktoś zgasi światło. Jeszcze ciemniejsza, która przysłoniła jakiekolwiek światło. Ale Nena widziała poprzez tę ciemność.
            Widziała, jak pochłania ona demony, jeden za drugim. Widziała, że zdecydowały się na odwrót. Widziała, jak uciekają. Nawet Dagon stracił rezon i wycofał się z pola walki. Jednak ona nie przestała. I to nie tak, że nie chciała. Fakt, że przez myśl przeszło jej, że mogłaby zmieść ich wszystkich, ale bała się, że tak ogromna fala mogłaby zaszkodzić też miastu.

Bring me out
Come and find me in the dark now

            Problem w tym, że nie mogła tego powstrzymać. Udało jej się tę moc uruchomić, ale nie potrafiła jej zatrzymać. Powinna była wiedzieć, że ogromna moc wiązać się będzie z równomiernie wysoką ceną.
            — Daemon… Daemon! — krzyknęła zrozpaczona. Upadła na kolana, kuląc się w sobie. Nie chciała tego. Nie w ten sposób. — Pomóż mi…
            Poczuła wokół siebie przyjemne ciepło. Pojawił się tuż przy niej i wziął w ramiona. Widziała, jak kolejne fale ciemności wirujące wokół nich ranią jego skórę. Jednak nie zwracał na to uwagi. Przyszedł do niej, gdy go potrzebowała.
            Ogarnął ją błogi spokój, a ciemność zaczynała się rozrzedzać. Daemon znowu ją uratował. Znowu jej pomógł. W końcu najgorsze minęło, ale on i tak przytulał ją mocno. Wiedział, że się bała. Przerażała ją jej własna moc.
            — Już dobrze — wyszeptał kojąco.
            — Przyszedłeś…
            — Zawsze będę przychodził, kiedy mnie potrzebujesz.
            — Dziękuję.
            — Już dobrze. Wracajmy do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz