piątek, 8 lutego 2019

Part 10: Chapter 3 ~ The one you want by your side


            Weszła do budynku jakby nigdy nic. A przynajmniej tak jej się wydawało. Nie mogła nic poradzić na to, że miała wyjątkowo dobry humor. Radosnym krokiem przemierzała korytarze, nucąc w głowie jakąś popową piosenkę zasłyszaną ostatnio w radiu.
            — Nena! — usłyszała w oddali głos Rosie. — Promieniejesz, co się stało?
            — Co? — zdziwiła się Nena, wzruszając ramionami. — Nic się nie stało. Nie wiem, o co ci chodzi.
            — Nie wciskaj mi tu kitów. Błyszczysz cała.
            — W sensie, że się spociłam?
            — Lśnisz. Lśnisz, kochana! Od razu widać, że się zakochałaś.
            — Co? Wcale nie.
            — Jasne, jasne — mruknęła Rosie i chwyciwszy Nenę pod ramię, pociągnęła ją z powrotem na dach, gdzie mogły porozmawiać w spokoju. — Nie… Tu nawet nie chodzi o to, że się zakochałaś. Ty… Uprawiałaś seks! — wykrzyknęła, celując w nią oskarżycielsko palcem.
            — Co? Nie… Ja nie…
            — Tsk! Nie próbuj mi ściemniać. Na pierwszy rzut oka widać, że coś jest inaczej.
            — Przesadzasz.
            — Czyli nie zaprzeczasz!
            — Rosie — jęknęła Nena. — Nie tak głośno.
            — Więc? Kim jest ten szczęśliwiec? Czyżbyś poszła za moją radę i wzięła się za Aidana?
            — Nie! Boże, nie!
            — Uuuuu, a więc kto? Znam go?
            — Nie.
            — Czyli nie jest z naszego pułku. Czyli ktoś od Morgan. A może z jeszcze innego? To by wyjaśniało, dlaczego cię z nim nie widziałam.
            — Nie należy do żadnego pułku — wyznała Nena.
            — Nie sądziłam, że osiądziesz z kimś z miasta. Założę się, że jest bardzo inteligentny. Może jakiś nauczyciel… — zamyśliła się Rosie.
            — Nie. Jest… Z daleka, ale to… Przyjaciel.
            — Przyjaźń to zawsze dobra podstawa do związku.
            — To się okaże.
            — Czyli jesteście razem.
            — Na to wygląda — mruknęła Nena i zrobiła minę, jakby dopiero teraz dotarł do niej ten fakt. - Tak myślę...
            — Kiedy go poznam?
            — Nie tak prędko. Nie zbliżysz się do niego.
            — No weeeeź — zawyła Rosie. — Ktoś, kto sprawił, że TAK się uśmiechasz… Musi być kimś niezwykłym, więc nie dziw się, że chcę spotkać tego człowieka.
            — Tak. Człowieka...
            — Jeszcze mi go przedstawisz.
            — Kiedyś na pewno. Obiecuję, ale nie teraz.
            — Pamiętaj, jeśli każesz mi czekać zbyt długo, wezmę sprawy w swoje ręce.
            — Dobrze. Będę pamiętać.

Everything comes into focus

            Zaraz po powrocie z patrolu, na który została wysłana natychmiast po pojawieniu się kwaterze, znów wezwał ją Foster. To nie mogło wróżyć nic dobrego, skoro mężczyzna ewidentnie wykorzystywał zdobyte o niej informacje.
            Zapukała do drzwi i weszła nie czekając na zaproszenie. Na samą myśl o tym, co może usłyszeć, była zła. Powściągnęła jednak gniew i ukryła pod promiennym uśmiechem, którym obdarzyła przełożonego.
            — Chciałeś mnie widzieć, pułkowniku.
            — Tak — potwierdził. — Siadaj.
            — Coś się stało?
            — Tak. Zastanawiałem się, dlaczego zniknęłaś ostatnio na tak długo — wyjaśnił Foster. — Nie było cię dobre trzy tygodnie. Potem wróciłaś na chwilę i znów zniknęłaś. Więcej cię nie ma, niż jesteś. A przypominam złożyłaś przysięgę służyć w tej straży i bronić miasta.
            — Bronię go cały czas — odparła spokojnie Nena. — Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
            — Nie wydaje mi się — mruknął z niezadowoleniem Jordan. — Uważam, że generał za bardzo ci pobłaża, kiedy nadwyrężasz swój przywilej do samodzielnych wypadów. W związku z tym, jeśli dalej będziesz tak znikać, to podczas swojej obecności tutaj, będziesz pracować dwa razy więcej, żeby nadrobić zaległości.
            — To żart, tak?
            — Wyglądam jakbym żartował.
            — Słuchaj, Jordan — rozeźliła się Nena. — Przysięgałam bronić miasta i walczyć w szeregach straży, a nie być twoją szmatą, której możesz zlecić najgorsze zadania i wysyłać na niechybną śmierć.
            — Przesadzasz. Wykorzystuję tylko twój potencjał. Jesteś dużo silniejsza od nas, więc to naturalne.
            — Tym bardziej, jakim prawem traktujesz mnie, jak gorszą od siebie? — zapytała Nena, zaciskając dłonie w pięści. — Cały czas bronię tego miasta z ukrycia, nawet jeśli nie ma mnie w kwaterze. Myślisz, że jak inaczej to miasto przetrwałoby przez lata tak liczne ataki demonów? Bo chroni was moja bariera! Bo czasami nie ma mnie tutaj, bo walczę z demonami sama. Jak śmiesz mówić mi, że mam jakieś zaległości?
            — Nikt tego nie widział. Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? Okłamywałaś nas już nie raz. Na przykład w kwestii swojej siły.
            — Zachowałam prawdę dla siebie dla waszego bezpieczeństwa i swojego spokoju ducha. Żeby uniknąć takiego zachowania, jakie teraz prezentujesz.
            — Mniejsza z tym — skwitował Foster. — Nie zmienia to faktu, że jestem twoim przełożonym. Poza tym planujemy atak na jedną z bram. Będziesz nam wtedy potrzebna, więc masz zostać w kwaterze i pomóc nam w przygotowaniach.
            Zamilkła na moment, przetwarzając w głowie to, co właśnie usłyszała. Teoretycznie nie brzmiało to źle. Atak jest lepszy, niż ciągłe czekanie na ruch wroga. W rzeczywistości jednak taki atak oznacza samobójczą misję i jeśli jej obecność jest tam konieczna według Fostera, oznacza to mniej więcej tyle, że zamierza pchnąć ją na pierwszy front, wykorzystując to, czego dowiedział się na jej temat. W ten sposób nie pozostawiając jej wyboru, jak użyć pełnej siły i się zdemaskować, jeśli chciała ochronić przyjaciół.
            Atak na bramę piekła był głupotą. Kompletną głupotą. Nawet ona ostatecznie nie porwała się nawet na to, by przemknąć się do piekła po cichu, a co dopiero zaatakować, wiedząc, że przyciągnie to sporą uwagę wroga. Nawet ona nie miała szans pomimo odkrycia nowych zdolności. Bez Daemona wciąż nie mogła użyć swoich mocy, a Daemon zaś nie zgodzi się, by ryzykowała.
            — Rozumiem, że przyjęłaś rozkaz do wiadomości.
            — Odmawiam.
            — Czy ty właśnie odmawiasz wykonania rozkazu? — ofuknął ją Jordan.
            — Tak właśnie — oznajmiła stanowczo Nena i wstała z miejsca. Pochyliła się nad biurkiem i chwyciła Fostera za kołnierz, pociągając w górę, by móc spojrzeć mu prosto w twarz. — Nie jestem twoim popychadłem, ani twoją bronią. Nie masz nade mną żadnej władzy. Przyszłam tu z własnej woli, pomagałam wam z własnej woli. Wcale nie musiałam udawać żołnierza. Po prostu ugadałam się z generałem, że tak będzie łatwiej współpracować. Najwyraźniej była to pomyłka, bo patrz do czego doszło — zawarczała i potrząsnęła Jordanem. — Myślisz, że możesz mi rozkazywać? Ale tak naprawdę jesteś słaby i nigdy nie powinieneś był zostać pułkownikiem. Jesteś słaby, bo wciąż nie potrafisz sobie poradzić ze stratą ludzi. Obwiniasz cały świat, a nie swoje złe dowodzenie. Jesteś zaślepiony zemstą. Myślisz, że śmierć Chelsea usprawiedliwia wszystkie twoje działania? Bezcześcisz jej dobre imię w ten sposób.
            Puściła go. Usiadł, patrząc na nią oniemiały. Po raz pierwszy widział ją tak wściekłą jak tego dnia. I tym razem też nie hamowała się już, lecz powiedziała wszystko, co miała mu do powiedzenia od dłuższego czasu.
            Prychnęła tylko i skierowała się do drzwi, którymi trzasnęła po wyjściu, nie zważając na ciekawskie spojrzenia reszty pułku.

We are all illuminated

            Weszła do domu. Zastała Henry’ego i Merit w kuchni. Jedli kolację.
            — Nena — uradował się mężczyzna. — Nie myślałem, że się dzisiaj pojawisz. Siadaj, zaraz zaparzę herbaty i przygotuję ci coś do jedzenia.
            — Nie trzeba. Dziękuję, ale nie jestem głodna.
            — Coś się wydarzyło?
            — Nic specjalnego. Jestem tylko trochę wkurzona zachowaniem pułkownika.
            — Czy to nie ten charyzmatyczny młodzieniec, który był tutaj niedawno?
            — Nie, to nie on. To był Daemon. Pułkownik pojawił się tu tylko raz podczas mojego urlopu z przeprosinami, ale najwyraźniej niewiele się nauczył od tego czasu — wyjaśniła Nena, przeklinając przełożonego w myślach i zaciskając pieści. — Nieważne. Szkoda moich nerwów na tego człowieka. Naprawdę miałam o nim lepsze zdanie.
            — Mówiłaś, że stracił narzeczoną. Być może to go tak zmieniło.
            — Możliwe, ale…
            — Wiem. Nikogo nie powinien tak traktować — powiedział Henry i przytulił Nenę.
            — Chyba nigdy nie widziałam cię tak wściekłej — wtrąciła Merit. — Musiał ci naprawdę zaleźć za skórę.
            — To prawda. Choć to nie do końca o to chodzi. Coś sobie uświadomiłam.
            Daemon coś mi uświadomił — poprawiła się w myślach. Jego słowa utkwiły w jej pamięci i chyba dlatego tak rozgniewało ją zachowanie Fostera. Ale Daemon miał rację. Pomaganie ludziom to jedno, kochała ludzi, ale nie musiała znosić humorów Fostera.

Lights are shining on our faces

            Leżała w łóżku w swoim starym pokoju. Obok niej spała Merit. Prosiła, żeby Nena spała z nią. Wyraźnie się stęskniła i brakowało jej towarzystwa Neny. Toteż dziewczyna nie umiała odmówić swojej przybranej, młodszej siostrze. Ale nie mogła zasnąć.
            Drgnęła, gdy wyczuła w pobliżu znajomą energię. Daemon czekał na nią pod domem. Ostrożnie, by nie zbudzić Merit, wysunęła się z pod kołdry i wstała. Po cichu zeszła na dół, po drodze zaglądając do pokoju Henry’ego. Też spał.
            Ubrana jedynie w koszulę nocną, szła przez kuchnię. Pstryknąwszy palcami zmieniła strój na coś cieplejszego. Noce w Medium Munde bywały chłodne, choć nie robiło jej to dużej różnicy.
            — Daemon — powiedziała uradowana, wychodząc na zewnątrz, a on wziął ją w ramiona. — Cieszę się, że jesteś.
            — Przepraszam, że nie zjawiłem się wcześniej. Coś się stało?
            — Pokłóciłam się z Fosterem. Nawtykałam mu trochę za jego zachowanie.
            — Prawidłowo.
            — Sprowadzasz mnie na złą drogę — roześmiała się Nena.
            — W końcu jestem demonem.
            — Myślę, że miałeś rację. I przepraszam, że zniknęłam rano tak szybko.
            — Nie szkodzi — odparł, gładząc ją po głowie. — Ważne, że teraz znowu jesteś przy mnie.
            W świetle księżyca znów wyglądał tak ludzko. Jednak to już nie miało dla niej znaczenia. Kim on jest. Kim jest ona sama. Najważniejsze były uczucia, którymi się darzyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz