wtorek, 23 października 2018

Part 7: Chapter 1 ~ Together again



            Tego dnia musiała wstać wcześniej niż zwykle. Po tym, jak Merit prawie została zabrana przez demona, Nena nie chciała jej zostawiać samej. Spędziła noc u Henry’ego. Była trochę zmęczona wrażeniami z poprzedniego dnia, ale punktualnie stawiła się w kwaterze.
            – Ojej, a tobie, co się stało? – zagadnęła ją na wejściu Rosie. – Masz straszne wory pod oczami. Płakałaś? Czy ktoś nie dał ci spać całą noc?
            – Co? Nieee… Ani jedno ani drugie. Mieliśmy wczoraj trochę problemów z moją młodszą siostrą.
            – Nie wiedziałam, że masz siostrę.
            – To przybrana siostra – wyjaśniła spokojnie Nena. – Dobre dziecko, wpakowała się w kłopoty, ale to nie jej wina. Szukałam jej wczoraj przez kilka godzin. I trochę się o nią martwię.
            – Hm… Ale co właściwie zrobiła?
            – To nieistotne. To nie jej wina… Powinnam ją lepiej chronić.
            – Widzę, że poważnie do tego podchodzisz – zauważyła Rosie i pokiwała głową z uznaniem. – Pomimo tego, że to tylko przybrana siostra.
            – Rodzina to rodzina. Obiecałam się nią opiekować.
            – I tak cię podziwiam…
            – Przecież też masz rodzeństwo, nie? – zauważyła Nena, wyraźnie zdziwiona zachowaniem przyjaciółki. – To dla nich tu wstąpiłaś.
            – Nie… – Rosie pokręciła przecząco głową. – Byłam trzecia z pięciorga dzieci, ale to nie dla rodziny tu jestem. Chciałam tylko wydostać się z biedy. Nie mam z nimi kontaktu.
            – Przepraszam, myślałam…
            – Dziś żałuję, że zerwałam z nimi kontakt. Ale nie umiałam. Byłam młoda i cudem dostałam się tu do akademii. Zrobiłam to wbrew woli rodziców.
            – Cóż… W tej kwestii nie jestem dużo lepsza…
            – Przecież masz dobry kontakt z tatą.
            – No niby tak, ale… To skomplikowane – mruknęła Nena, wzruszywszy ramionami. – Takie rzeczy nigdy nie są proste.
            – Nena… Myślisz, że może… Że ja mogłabym…
            – Na pewno.
            – Ale uciekłam. Zostawiłam ich.
            – To twoja rodzina. Jestem pewna, że cię zaakceptują i będą dumni z tego, kim jesteś – zapewniła ją Nena. – Ale nie dowiesz się tego, jeśli nie spróbujesz.
            – Spróbuję ich odnaleźć. Boję się, ale…
            – Nie bój się. Będzie dobrze.


            Musiały pojechać pociągiem, żeby dostać się do sąsiedniego miasta. Rosie była wyraźnie zestresowana. Jednak uparcie twierdziła, że się nie wycofa. Jej siła woli była godna podziwu. Zdecydowała się na coś i postanowiła brnąć w to do końca. Dlatego też Nena chciała ją wspierać i zgodziła się jej towarzyszyć.
            Od stacji wciąż czekał je długi spacer. Rosie doskonale pamiętała drogę, choć centrum miasta mocno się zmieniło i rozwinęło. To potęgowało mizerny widok biednej dzielnicy, która znajdowała się najdalej na północny zachód. Obraz nędzy i rozpaczy. Nena starała się tego nie pokazywać, ale zaczynała rozumieć, dlaczego jej towarzyszka stamtąd uciekła.
            – To już niedaleko – oznajmiła Rosie, patrząc z przerażeniem na Nenę. Lekko zacisnęła też palce na jej przedramieniu. – Może to zły pomysł?
            – Zaszłaś tak daleko. Nie poddawaj się.
            – A co jeśli nie będą chcieli ze mną rozmawiać? Minęło prawie pięć lat.
            – To co? Lepiej późno niż wcale – motywowała ją Nena. – Lepiej się teraz poddać, a za kolejnych parę lat żałować jeszcze bardziej? Bo stchórzyłaś?
            – Masz rację. Idziemy.
            Dom wyglądał jeszcze gorzej, niż Rosie to pamiętała. Już wtedy przeciekał im dach, a jakiejś estetyce nie dało się mówić. Ale to, co widziała teraz nie można było nazwać nawet ruderą. Kilka desek zbitych razem z doklejoną jakąś gliną, żeby ratować pozostałości tego, czym było.
            Zapukała do drzwi z obawą, że wypadną z zardzewiałych zawiasów. Nikt nie otworzył. W domu nie było słychać żadnego ruchu.
            – Może się przeprowadzili? – podsunęła Nena, widząc, że Rosie zaczyna się niepokoić.
            – Nie, dziury są pozalepiane. Ktoś tu mieszka. Może wyszli…
            – Czego tu szukacie? – usłyszały głos dochodzący z jakiejś uliczki za nimi. – Jesteście z jakiegoś urzędu? Nie. Sądząc po mundurach, jesteście wojskowymi.
            – Emily? – jęknęła Rosie, odwracając się w tamtą stronę. – To ty Emily? – Zobaczyły rudą nastolatkę z piegami na nosie i policzkach. Jej sprane, zniszczone ubrania na swój sposób podkreślały jej naturalną urodę. Marszczyła brwi i nos, jakby wyczuwała jakieś kłopoty. – Emily, to ja… Rosie. Nie poznajesz mnie?
            – Rosie? – zdziwiła się w pierwszej chwili, lecz z upływem każdej sekundy jej wyraz twarzy diametralnie się zmieniał. – Czego tu chcesz? – warknęła dziewczyna. – Jak śmiesz pokazywać się tu po tylu latach?
            – Urosłaś – wyszeptała z namaszczeniem Rosie. – Byłaś taka mała… Gdzie rodzice i reszta?
            – Wiedziałabyś, gdybyś nas nie zostawiła. Odejdź. Radziłyśmy sobie tyle czasu bez ciebie, poradzimy sobie i teraz.
            – Przyjechałam, bo żałuję tego, co zrobiłam, ale nie miałam wyboru.
            – Wybrałaś – oznajmiła Emily. – Poczułaś się źle i postanowiłaś nas wykorzystać, by poprawić sobie humor? Nie pomogę ci w tym.
            – Emily, porozmawiajmy. Wszystko wyjaśnię. Byłaś mała, nie masz pojęcia…
            – Nie mam pojęcia o życiu? – fuknęła dziewczyna, dłonie zaciskając w pięści. – Dzięki tobie wiem o nim bardzo wiele. Nie było cię wtedy, gdy cię potrzebowaliśmy. Teraz cię już nie potrzebujemy.
            Powiedziawszy to, weszła do domu i nie wyszła mimo próśb i nalegań Rosie.
            – I co teraz? – zapytała nieśmiało Nena. – Chcesz wracać do domu?
            – Nie. Teraz już nie mogę się poddać.
            – Zostać z tobą?
            – Nie. Wracaj do kwatery. Masz swoje życie i obowiązki. Przepraszam, że cię tu ciągnęłam.
            – To żaden kłopot.
            – Dziękuję ci – powiedziała Rosie i rzuciła się Nenie na szyję. – Ale teraz muszę poradzić sobie sama.
            – Powodzenia.




            Na szczęście noce były dość ciepłe, bo Rosie całą spędziła pod gołym niebem. Z bezpiecznej odległości obserwowała rodzinny dom, teraz w tak bardzo opłakanym stanie. Tylko raz opuściła swoją wartę, by kupić coś do jedzenia i ciepły napój w sklepie nieopodal.
            Siedziała na murku, wspominając dawne czasy. Wtedy tak bardzo nienawidziła swojego życia. Nędza i rozpacz. Za złą sytuację materialną obwiniała rodziców. Miała im za złe, że nie potrafili zapewnić swoim dzieciom lepszego życia, choć tyle ich mieli.
            Teraz żałowała, że nie potrafiła docenić ciepłej, rodzinnej atmosfery. Nie mieli dużo, ale przynajmniej byli razem. To przykre, że takie rzeczy docenia się dopiero, gdy się je straci. I na takich rozważaniach minęło jej wiele godzin.
            Wreszcie nastał świt. Rosie odczuwała zmęczenie, ale nie zamierzała się teraz poddać. Zaszła za daleko, by się wycofać. Martwił ją tylko fakt, że dotychczas widziała w domu tylko Emily. Co z rodzicami i resztą rodzeństwa
            Wreszcie drzwi się otworzyły i z domu wychyliły się dwie rude czupryny. Emily wyszła na zewnątrz w towarzystwie kilkuletniej dziewczynki. Miała wyblakłą, zieloną sukienkę i coś na podobieństwo plecaczka. Była chuda, ale mimo to uśmiechała się radośnie.
            Ruszyły gdzieś, trzymając się za ręce. Rosie podążyła za nimi. Nie szły daleko. Emily zostawiła dziewczynkę u jakiś ludzi i pożegnawszy się z nią, poszła dalej. Szła i szła i szła. Rosie zastanawiała się, gdzie tak daleko idzie. Zwłaszcza o tak wczesnej porze.
            Jak się okazało, dotarły na niewielką łąkę na skraju lasu za miastem. Tam Emily nazbierała bukiet pięknych kwiatów. Zawsze bardzo je lubiła, ale Rosie przypomniało się o tym dopiero teraz i zrobiło jej się głupio.
            Zagapiła się i omal nie zdradziła swojej obecności, gdy młodsza siostra ruszyła w drogę powrotną. Rosie odruchowo padła na ziemię, chowając się za jakimś głazem z nadzieją, że nie zostanie zauważona. Chciała zobaczyć, dokąd zmierza Emily z tymi kwiatami.
            Odpowiedź jej się nie spodobała. Dotarły bowiem do jakiegoś nieoficjalnego, podmiejskiego cmentarza, gdzie zmarłych chowała największa biedota. I nie to było straszne, lecz nazwisko, które widniało na kilku z nich.



            Gdy Emily zniknęła już z zasięgu wzroku, Rosie odważyła się wyjść z kryjówki i wejść na teren cmentarza. Stanęła tam, gdzie wcześniej stała jej siostra. Po policzkach popłynęły jej łzy. Już gdy zobaczyła cmentarz, przeczuwała, co się wydarzyło, jednak zetknięcie się z prawdą twarzą w twarz okazało się i bardziej bolesne.
            Złożony z kilku większych kamieni i drewnianego krzyża nagrobek wyglądał równie licho, co pozostałe w sąsiedztwie. Był jednak nieco większy, jako że pochowano tam dwoje ludzi.
            – Mamo… Tato… – załkała Rosie, zaciskając dłonie w pięści.
            Już nigdy więcej ich nie spotka. Nie przeprosi za to, że ich zostawiła. Nie pochwali się sukcesem. Nie mogła im już pomóc. Odeszli. Teraz rozumiała, dlaczego Emily była tak wrogo nastawiona. Jednak prawdziwą trwogę przeżyła, gdy mimowolnie popatrzyła na kolejne nagrobki w rzędzie, by przekonać się, że kawałek dalej pochowana została też jej starsza siostra, a później także brat.
            – O mój boże… – jęknęła zrozpaczona i upadła na kolana, twarz ukrywając w dłoniach. Doczołgała się do kolejnych nagrobków. – Ethan… Caroline… Co się wydarzyło? Jak to możliwe, że wy też…
            A wszystko wydarzyło się po tym, jak odeszła.
            Spędziła tam sporo czasu, opłakując zmarłych członków rodziny. Nie przejmowała się tym, że była teraz brudna od ziemi, a twarz zapuchniętą miała od płaczu.
            – Rosie? – zdziwiła się Emily, powróciwszy na cmentarz. Znicz, który trzymała, wypadł jej z rąk. – Co ty tu robisz?
            – Emily… – zaszlochała Rosie, patrząc na młodszą siostrę. – Proszę, powiedz, co im się przytrafiło? Proszę… Ja muszę wiedzieć.
            – Nie tutaj – powiedziała chłodno Emily i ruszyła w stronę pobliskiego murka, gdzie mogły spokojnie usiąść. Dopiero gdy spoczęła na nagrzanym od słońca kamieniu, nie zważając na to, że Rosie wlokła się za nią bez entuzjazmu, zaczęła wyjaśnienia: – Wszystko zaczęło się po twoim odejściu. Byłam wtedy mała, więc nie od razu zrozumiałam, że naprawdę nas zostawiłaś. Mama przepłakała cały dzień i następną noc. Czuła się winna. Ciągle powtarzała, że gdyby była lepszą matką, nie odeszłabyś. Tylko ty się wtedy liczyłaś. Zapomniała, że ma inne dzieci. Caroline zrobiła w końcu awanturę, mówiąc, że ma jeszcze inne dzieci. Mnie i Clair… Mama naprawdę starała się wynagrodzić nam te ostatnie tygodnie. Rzuciła się w wir pracy, żeby wieczorami przynieść nam jakieś smakołyki lub nowe ubrania. Jej stan zdrowia znacznie się pogorszył. Zaniedbała się, przepracowała. Pewnego dnia zasłabła w pracy. Mówiliśmy jej, żeby odpoczywała, ale ona i tak następnego dnia poszła do pracy – powiedziała Emily i nagle zamilkła. Wzięła głęboki oddech i widać było, że ta opowieść jest dla niej naprawdę trudna. – Już nie wróciła. Zasłabła po raz kolejny, zabrali ją do szpitala, ale ona już nie…
            – Boże…
            – Po jej śmierci ojciec się załamał. Już po twoim odejściu było mu ciężko. Po śmierci mamy, pękło mu serce, a on wciąż miał do wykarmienia kilkoro dzieci. Caroline i Ethan zaczęli pracować, żeby go odciążyć. Już wcześniej dorabiali, ale zaczęli pracować na cały etat. Carloline zawsze była lubiana, więc po znajomości ktoś załatwił jej dobrą pracę. Służyła u jakiś bogaczy. Ethan pracował w tartaku. Przygniotły go kłody drewna, które z kolegami miał wyładować z wagonu. Podobno… Nie było co zbierać. A wszystko to w tym samym roku… Nie dali nam nawet zobaczyć go po raz ostatni.
            – A Caroline i tata? Co się im stało? Boże święty… To wszystko moja wina.
            – Myślę, że na naszej rodzinie ciążyła jakaś klątwa – powiedziała Emily ze łzami w oczach. – Twoje odejście, potem mama, Ethan… To był ciężki rok. Ale przetrwaliśmy jakoś. Wciąż byliśmy razem. Żyło nam się lepiej, bo Caroline dobrze zarabiała. Ale to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Pewnego razu została dłużej. Mówiliśmy jej, żeby uważała, bo w okolicy grasował jakiś psychol.
            – Nie… Proszę, nie mów mi że…
            – Zgwałcił ją i poranił. Udało im się ją odratować, ale nie chciała jeść ani pić. Sąsiedzi znaleźli ją za domem jako pierwsi. Powiesiła się na tamtej jabłoni, na którą zawsze lubiliśmy się wspinać. Po tym już tata się załamał. Rzucił się w wir pracy, potem zachorował i… Zostałam tylko ja i Clair… Żyjemy tylko we dwie już prawie trzy lata. Nie dałabym sobie rady, gdyby przyjaciel ojca, który w tym czasie stracił córkę, nie pomagał mi w opiece nad nią. Karmią ją, uczą…
            Obie zamilkły, wpatrując się w ziemię. Rosie była zrozpaczona. Wciąż nie mogła pojąć, ile złego wydarzyło się jej najbliższym.
            – Przepraszam, przepraszam cię Emily – szeptała.
            – To nie była twoja wina… – powiedziała w końcu młodsza z sióstr, a Rosie rzuciła jej się na szyję. – To prawdopodobnie i tak by się wydarzyło.




            – Nie będziecie już same – zadeklarowała Rosie. – Zabieram was ze sobą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz