sobota, 23 grudnia 2017

Part 1: Chapter 1 ~ Is it the end?


Here I stand

            Znalazła się w centrum całego zamieszania. Widziała, jak jej towarzysze giną jeden po drugim. Tyle krwi... Była wojowniczką, a mimo to przeraził ją ten widok i sparaliżował kompletnie. Wszystko widziała jak w zwolnionym tempie, a odgłosy walki słyszała jak przez grube szkło. W ostatniej chwili uniknęła pazurów przeciwnika celujących w jej gardło. Kolejny atak sparowała mieczem. Ale Klan Nocy miał przewagę liczebną. Szybko ją otoczyli, odcinając drogę ucieczki. Gdy pazury zatopiły się w jej boku, krzyknęła z bólu.
            — Ingri! — usłyszała głos starszego brata. — Ingri!
Przebił się przez ścianę przeciwników i poczuła się bezpieczna, gdy stanął przy niej. Razem wydostali się z pola bitwy.
            — Posłuchaj mnie uważnie, Ingri — rzekł z marsową miną i położył dłonie na jej ramionach. — To była pułapka. Wracaj do wioski ostrzec pozostałych.
            — Ale...
            — Już!
            — Narwi! — wrzasnęła, gdy obok nich, jak spod ziemi, wyrósł członek Klanu Nocy. — Uważaj!
            Chłopak pchnął ją do tyłu, przyjmując cios. Nie dał się jednak powalić i dzielnie stawił czoła przeciwnikowi. Nie chciała go tam zostawiać, ale wiedziała, że musi chronić wioskę. Za cenę życia, swojego, jak i pozostałych wojowników.
            Mimo krwawiącego boku, do którego przyciskała rękę, biegła ile sił. Nawet jeśli miała skonać zaraz po dotarciu na miejsce, musiała ostrzec mieszkańców. Gdy w oddali zauważyła dym, jej serce na moment zamarło, a ona przyspieszyła.
Wdrapała się na wzgórze. Silny podmuch wiatru przyniósł ze sobą zapach spalenizny i śmierci. Wrażenia dopełniał makabryczny widok. Z wioski zostały tylko zgliszcza. Wszystko przepadło, doszczętnie zniszczone.
            Wiedziała, że nie ma już, kogo ratować, a mimo to postanowiła podejść bliżej, zobaczyć to na własne oczy i wyryć sobie w pamięci. Widziała ślady krwi na ziemi. Wokół unosił się swąd spalenizny. Słychać było ciche trzaskanie płomieni trawiących ostatnie drewniane belki domostw.
            Nie oszczędzili nikogo. A wioskę spalili na popiół. Stała, wpatrując się w miejsce, które niegdyś było jej domem i wiedziała, że straciła wszystko. Nie było, po co wracać na pole bitwy. Nie miała wątpliwości, że jej brat i przyjaciele nie żyją. Została tylko ona.

Helpless and left for dead

            Stała, wpatrując się w ten przygnębiający obraz. Z jej niebieskich oczu wyzierała zimna pustka. Długie, czarne włosy falowały muskane zimnym wiatrem. Powoli osunęła się na ziemię, a po jej policzkach popłynęły łzy.
Siedziała tak przez jakiś czas. A gdy łzy się skończyły, pozostała jedynie bolesna dziura w sercu. Wtedy wydała z siebie najgłośniejszy i najbardziej rozpaczliwy krzyk, jaki potrafiła.
            Zacisnęła dłonie na zabarwionej od krwi ziemi, a potem wstała. Wiedziała, że nie spocznie, dopóki nie dokona zemsty. Wyrżnie w pień tych krwiopijców. Cholerne potwory, które odebrały jej wszystko, co znała i kochała.
Wiedziała, że i tak umrze. Śmierć była coraz bliżej, a Ingri nie miała już nic do stracenia. Nie trudno było zgadnąć, gdzie Klan Nocy miał swoją bazę. I tam też skierowała swoje kroki.
            Z biegiem czasu zaczynała tracić ostatnie siły, jakie w sobie miała. Chęć zemsty długo trzymała ją na nogach. Jednak utrata krwi zrobiła swoje. Była zmęczona i zrozpaczona. Chciała tylko zasnąć i nigdy się nie obudzić. Ale nie mogła się też poddać.
            Odpocznę chwilę pod tym drzewem — pomyślała, spoglądając mglistym spojrzeniem na sporych rozmiarów dąb. Przycupnęła ostrożnie, opierając się o pień. Świat stracił na ostrości i barwach. Zrobiło się prawie ciemno. Klan Nocy czuł się wtedy najlepiej, to był ich czas.
            Wiedziała, że powinna się śpieszyć, ale nie miała siły. Dostrzegła białe drobinki spadające z nieba. Pierwszy tej zimy śnieg. Mogła obserwować, jak pada. Zimne płatki okrywały jej rozpalone policzki. Przynosiły ulgę.
            Śnieg padający na tle nocnego horyzontu to piękny widok. Idealny, gdy się umiera. Nagle Ingri poczuła wszechogarniający ją spokój. Tak, teraz mogła zasnąć. Mogła wreszcie opuścić ten świat. Może przynajmniej nie będzie już musiała walczyć.

Close your eyes


            Zobaczyła jakąś postać. Była ubrana w czarny płaszcz, a na głowie miała kaptur. Ale tak nie wyglądał Klan Nocy. Tak wyglądała Śmierć z opowieści dziadka. A więc nareszcie przyszła i po nią.
            Postać zbliżyła się i przykucnęła przy niej, kładąc dłoń na jej policzku. Była taka ciepła i delikatna. Nie zimna i straszna, jak można było przypuszczać. Pogładziła ją po włosach, tak jak zawsze robiła to jej mama.
            — Zamknij oczy — usłyszała, a przynajmniej tak jej się zdawało. — Jesteś bezpieczna.
            I tak też zrobiła. Nie zamierzała walczyć ze snem. Przymknęła powieki i zatraciła się w nicości.

So many days go by

            Po wiosce krzątali się ludzie, w tym Nena. Długie, brązowe włosy miała spięte w wysokiego kuca. Błękitne oczy były jak zawsze roześmiane. Zazwyczaj pogodna i pomocna dla mieszkańców. Dźwigała właśnie wiadro z wodą do domku, w którym mieszkała.
            — Pomóc ci? — usłyszała i spojrzała za siebie.
            — Ooo, Alwari — uradowała się na widok wysokiego blondyna. Dobrego przyjaciela i towarzysza broni. — Dzięki, ale poradzę sobie.
            — Co z nią? — zapytał, a jego twarz przybrała nadzwyczaj poważny wyraz. W błękitnych oczach widać było troskę. — Nie obudziła się?
            — Nie, jeszcze nie.
            — Minęło już wiele dni.
            — Obudzi się — zadeklarowała Nena.
            — Skąd wiesz?
            — Jej rany się prawie wyleczyły.
            — Ale jeśli jej wola życia jest słaba — zaczął Alwari, lecz zamilkł pod naporem spojrzenia przyjaciółki. — Skąd w tobie tyle wiary?
            — Ja po prostu wiem. I nie pozwolę jej umrzeć.
            — Jest w dobrych rękach — stwierdził blondyn i uśmiechnął się ciepło. — Jakbyś mnie potrzebowała, będę tam gdzie zawsze.
            — To się dopiero okaże — odparła wesoło Nena i zniknęła wewnątrz domu.
            Postawiła wiadro w kuchni. Namoczyła szmatkę i poszła do pokoju, gdzie leżała czarnowłosa dziewczyna. Oczy miała zamknięte, pogrążona w długim śnie, a mimo to jej twarz wykrzywiał smutek.
            Nena przemyła delikatnie jej twarz, ręce, nogi. Cały czas dbała o dobry stan czarnowłosej. Zmieniła opatrunek, choć rana w znacznej części się już zasklepiła. Nałożyła jakąś zieloną maść. I ponownie okryła dziewczynę kocem.
            Zaparzyła sobie herbaty i usiadła na krześle przy łóżku, wpatrując się w śpiącą twarz czarnowłosej. Nie znała jej. Kompletnie nic ich nie łączyło, ale gdy ją znalazła, postanowiła ją uratować. Musiała to zrobić. Coś jej mówiło, że tak ma być.
            — To znowu ja — powiedziała. — Jak się czujesz? Głupie pytanie, wiem… — stwierdziła po chwili namysłu. — Mogłabyś się wreszcie obudzić. Martwimy się o ciebie. Wiem, że musi być ci ciężko, że cierpisz, ale nie możesz się poddawać. Masz nowy dom, zyskasz nowych przyjaciół. Pomóż nam pokonać Klan Nocy — kontynuowała.
            Robiła tak każdego dnia. Siadała przy łóżku i mówiła do czarnowłosej. Miała nadzieję, że uda jej się dotrzeć w ten sposób do dziewczyny. Chciała dać jej odczuć, że nie jest sama, że ma dom, że ma, po co żyć. Czas mijał, ale Nena nie traciła nadziei.

Easy to find what's wrong

            Nena siedziała na ganku owinięta kocem, popijając herbatę. Wszystko przykryte było warstewką śniegu. Obserwowała dzieciaki lepiące bałwany i rzucające się śnieżkami. Wiedziała, że prędzej czy później sama oberwie, ale z drugiej strony mogła się obronić przed takimi atakami.
            — Nadal się nie obudziła? — usłyszała i spojrzała na stojącego przed nią starszego mężczyznę. Henock od wielu lat był przywódcą wioski. Ciepłym i serdecznym starszym panem, ale był też na tyle stanowczy, że bez problemu wydawał rozkazy w chwilach zagrożenia. — Co zamierzasz?
            — Jak to, co? — zdziwiła się Nena. — Nadal wierzę, że ona się w końcu obudzi. Jestem ciekawa, jak ma na imię.
            — Minęło już dużo czasu, czy to naprawdę ma sens? Przecież ona może się nie obudzić.
            — I co z tego? Mam ją po prostu porzucić, zostawić gdzieś na śmierć? Przecież ona żyje.
            — Tego nie powiedziałem…
            — Wiem, że się o mnie martwisz, Henock — westchnęła Nena. — Doceniam to, ale nie porzucę nadziei na to, że ona wydobrzeje. Rany duszy długo się goją, ale nawet roztrzaskane w drobny mak serce może się uleczyć, jeśli otoczone jest ciepłem i miłością. Musimy czekać. Czas leczy rany.
            — Nie mam na ciebie siły, drogie dziecko.
            Nena roześmiała się na te słowa.
            — Doprawdy?

Harder to find what's right

            Otworzyła oczy. Zobaczyła nad sobą drewniany sufit. Do jej uszu dochodziło ciche strzelanie płonącego ognia. Krzyknęła przerażona i zerwała się z łóżka. Zobaczyła niewielki płomień tańczący w kominku i odetchnęła z ulgą. A więc to był tylko zły sen — pomyślała.
            Jednak po chwili dotarło do niej, że nie jest w swoim domu. Nie zna tego miejsca. Widok za oknem też był jej obcy. Od razu podciągnęła koszulkę. Zobaczyła opatrunek na boku. Rana była prawdziwa i bolała jak jasna cholera, choć zdążyła się już zasklepić.
            Ingri zrobiła ostrożnie kilka kroków i zajrzała do salonu. Pusto. W kuchni tak samo. W końcu wyszła przed dom. Nie zważała na to, że jest boso, a na ziemi leży śnieg. To nie miało znaczenia.
            — O rajuśku! A co ty wyprawiasz? — usłyszała. Koło niej stał wysoki blondyn o błękitnych oczach. Patrzył na nią z wyraźną troską. — Wracaj natychmiast do środka.
            — Kim jesteś?
            — Zaraz ci wszystko wyjaśnię, tylko wejdź do środka, zanim sobie coś odmrozisz — gorączkował się nieznajomy.
            Westchnęła, ale posłusznie wróciła do środka. Blondyn szedł za krok w krok. — Ty mnie uratowałeś?
            — Nie, to nie ja. Nena poszła na polowanie, ale jestem pewien, że niebawem wróci. Jak się czujesz? — Czarnowłosa wzruszyła ramionami. — Nena się ucieszy, że się obudziłaś. Cały czas przy tobie czuwała.
            — Tak?
            — Oczywiście! Nie traciła wiary w to, że w końcu znajdziesz w sobie siłę. A swoją drogą, ja jestem Alwari — dodał po chwili namysłu. — Jestem tutejszym wojownikiem tak jak Nena.
            — Też walczycie z Klanem Nocy?
            — Tak. A ty jak masz na imię?
            — Ingri…
            — Świetnie, Ingri. Pewnie jesteś głodna. Przygotuję ci coś. Musisz jeść, żeby odzyskać siły.
            — Nie chcę — mruknęła dziewczyna.
            — Dlaczego? — strapił się Alwari. — Umiem gotować, nie otruję cię.
            — Dlaczego Nena mnie uratowała?
            — Jej zapytaj.
            — Chciałam tam umrzeć… Ja… — głos ugrzązł jej w gardle.
            — Już dobrze, już dobrze — powiedział pospiesznie Alwari, wyciągając przed siebie ręce, jakby przerażała go myśl, że dziewczyna zacznie płakać. — Usiądź, zrobię ci, chociaż herbaty. Dobrze ci zrobi.

1 komentarz:

  1. Zaczyna się nieźle. Podoba mi się klimat, który delikatnie zarysowałaś, i jestem ciekawa dalszej części.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń